top of page

CZARNE KOTY NA SZCZECINSKIM ZAMKU

Zachodzące słońce ostatnimi promieniami złociło fale Odry i zaglądało w okna dumnego, książęcego zamczyska. Przedwieczorną ciszę przerywały niekiedy pokrzykiwania woźniców, spieszących do bram miejskich, lub wesołe wołania bawiących się jeszcze gdzieniegdzie dzieci. Utrudzeni ludziska szykowali się do nocnego odpoczynku. Po domach gotowano Wieczerzę, cienkie smugi dymu wznosiły się w niebo. Starsi mieszczanie siedzieli na przyzbach, gwarzyli i cieszyli się cichym wieczorem. Nie wszędzie jednak. Oto w małym domku nad rzeką nie było spokoju; siedziała tu na progu samotna staruszka i cichutko, a rozpaczliwie szlochała. Zaczerwienio ne oczy coraz to obcierała fartuchem i wzdychała; widać spotkało ją jakieś nieszczęście, z którym sobie rady dać nie mogła. Otóż syn jej, jedynak Janko, cała pociecha i nadzieja, pochwycony został przez straż miejską i fałszywie oskarżony o pobicie rajcy Macieja. Próżno Janko tłumaczył się przed radą, próżno matka łzami się zalewając, broniła jedynaka i zapewniała o jego niewinności. Chłopaka wrzucono do ciemnicy w więziennej wieży na zamku i trzymano tam o chlebie i wodzie. Los jego był przesądzony, tylko książę mógł się zlitować i ułaskawić go. Ale nie spieszno było księciu do sprawowania sądów. Wolał polować w Goleniowskiej Puszczy lub zabawiać się na zamku przy winie i muzyce. Tymczasem w lochu gnił Bogu ducha winien młodzieniec, rozpaczliwie wierząc w cud, który by go wyzwolił z ciemnicy. W końcu biedne matczysko postanowiło pójść na ratusz i tam błagać rajców o zmiłowanie. Daremnie jednak kołatała biedna kobieta do serc miejskich wielmożów, daremnie łzy wylewała. Twarde były serca rajców i nierychliwe do miłosierdzia. Wtedy zrozpaczona matka postanowiła udać się do samego księcia, paść mu do nóg i błagać o życie jedynaka. I znów długo wystawała przed zamkową bramą, długo czekała na chwilę, gdy ujrzy przejeżdżającego księcia i padnie mu do nóg. Wreszcie nadarzyła się okazja. Książę wracał z polowania, lecz zły był okrutnie, bo mu umknął przepiękny rogacz i zniknął w gąszczu.

Dlatego też zniecierpliwił się wielce, gdy mu u bramy jakaś kobieta padła do nóg i błagała o życie syna. Rychło mu towarzysze z orszaku opowiedzieli, o co chodzi, bo sprawa Janka głośną się stała w grodzie. Książę zniecierpliwiony tą zwłoka, huknął na niewiastę: „Nie ma litości dla zabijaków! Wytępić ich trzeba wszystkich, by spokój zapanował w mieście! Precz!" Gdy ten wyrok niesprawiedliwy usłyszała biedna matka, jakaś rozpaczliwa siła opanowała jej serce i duszę. Podniosła się z kolan i wygrażając pięścią księciu i zamkowi, zawołała: „Biada tobie książę, biada! Już nigdy nie zaznasz spokoju, ni ty, ni nikt z twego rodu! Niech wszyscy potępieńcy z twojej więziennej wieży zamienią się w czarne kocury i nocami miauczeniem swoim przypominają ci o swej męce i śmierci! Biada tobie!”I tak się stało. Odtąd już nie było błogiego spokoju na zamkowym dziedzińcu. Nocą szalały tu zgraje czarnych kotów, miaucząc przeraźliwie i goniąc naokoło murów. Na próżno książę szukał alkowy, w której mógłby usnąć spokojnie, na próżno naciągał pościel na głowę, wszędzie dochodziło go wściekłe miauczenie. To było okropne! Nie dały się kociska wytępić, bo i straż zamkowa była wobec nich bezsilna i psy, mające je wygonić, tylko jeżyły sierść, podwijały ogony i zmykały. A koty szalały dalej przez stulecia bezkarnie.

Może i dziś jeszcze nocą ganiają po zamkowym dziedzińcu?

 

Monika Wiśniewska

Legendy pomorskie

by:
Chmurska Agnieszka

Plaga Marta
Stasiak Aleksandra

  • Google+ Clean
  • Twitter Clean
  • White Facebook Icon
bottom of page