MĄDRY CHŁOP
Dawno temu, mieszkał w Drzetowie pewien bardzo mądry chłop. Kiedy w jego zagrodzie pojawił się kobold, nakarmił go i zaproponował taki układ: w zamian za dach nad głową, strawę i duszę gospodarza po śmierci, karzełek ma mu wiernie służyć, a jeżeli kiedykolwiek nie wykona bodaj jednego rozkazu, umowa straci ważność. Spodobała się koboldowi ta propozycja, więc przyjął ją skwapliwie.
Kobold był malutkim skrzatem, bardzo podobnym do człowieka, nie większym niż półtora trzewika. Ubierał się zawsze w czarną kurtkę i czerwone spodnie. Jak przystało na przedstawiciela rodu koboldów, zamieszkał w beczce na strychu. Co trzeci dzień wdrapywała się do niego na górę gospodyni, porządkowała mu legowisko i pokrzepiała świeżym mlekiem. Przy tej okazji skrzacik opowiadał gospodyni o wszystkim, co się wydarzyło w domu. A przed nim nic się nie ukryło. Zakradnie się parobek do piwnicy po parę jabłek, albo do wędzarni po kawałek słoniny, a kobold to widzi, karbuje w pamięci i przekazuje gospodyni. Oj, nie podobało się to służbie, ale cóż mogli począć? Nic! Kiedy gospodarz zatrudniał nowego parobka lub nową służącą, wiedział, że oni nie znając praw rządzących w tym domu, podejmą walkę z koboldem. Uśmiechał się wtedy pod nosem, bo nie miał żadnych wątpliwości, kto wygra i że bardzo szybko zrozumieją nowi domownicy, iż tutaj tylko uczciwość popłaca. I że nic, co przybędzie do tego domu, nie może zniknąć bez wiedzy właściciela. Tak to kobold stojący na straży dobytku powiększał go. Nic dziwnego, że już wkrótce gospodarz stał się najbogatszym człowiekiem we wsi.
Czas mijał, gospodarzowi przybywało lat i kiedy osiągnął podeszły wiek, zaczął przemyśliwać o śmierci. A gdy żona coraz częściej doradzała mu rozmowę z pastorem o umowie z koboldem, wiedział, że to już najwyższa pora wymyślić jakiś forte], który pozwoliłby mu się wyrwać ze szponów skrzata. Myślał i myślał, ale nic mu do głowy nie przychodziło. Aż pewnej wiosny nagle doznał olśnienia. Był właśnie w stodole i szacował zapasy słomy. W pewnym momencie zadarł głowę do góry i ujrzał dziurę w kalenicy. - Ha! Muszę wezwać dekarza – pomyślał. Gderał, burczał pod nosem, ale kiedy jeszcze raz spojrzał w górę, zamarł z wrażenia na myśl, że chyba znalazł wyjście z kłopotów. Czym prędzej zabrał się do realizacji pomysłu. Przyniósł do stodoły but, odciął od niego podeszwę, a cholewkę wsunął w dziurę tak, by spora część wystawała ponad dach. Wybrał się następnie do kobolda na strych, wskazał mu wystającą cholewkę i kazał napełnić ten but złotem. Zachichotał kobold: - Taki drobiazg! ~ i ochoczo ruszył do pracy. Ale co to? Nosi i nosi to złoto, sypie do buta i nie może go napełnić. A tymczasem gospodarz zakradł się do stodoły i wybiera talary ze słomy, którą wcześniej rozpostarł na twardym klepisku, by spadajace z góry złoto czyniło jak najmniej hałasu i nie zdradziło koboldowi podstępu. Napełnił złotymi talarami jeden wór, potem drugi, a potem jeszcze kolejne. Krztusił się gospodarz ze śmiechu i ledwo mógł się powstrzymać od okrzyków radości. ! kiedy tak serce gospodarza rosło ze szczęścia, biedny kobold z coraz większym trudem znajdował złoto. Trzeci dzień chylił się ku końcowi. Siły kobolda były na wyczerpaniu. Cierpliwość też. Ryczał z wściekłości i wrzucał ostatnie grosze do cholewki. Wyrzekał na cudaczny but, aż w końcu nie wytrzymał i wrzasnął z desperacją: - Mam dość! - i zniknął. Zniknął, gdyż był przekonany, że tego zadania nie wypełnił.
A gospodarz, który tak przechytrzył kobolda, dobrze ukrył napełnione złotem wory i ostatnie lata życia spędził szczęśliwie i w takim dostatku, że nawet mu się o tym nigdy nie śniło.
Erich Sielaff
Anna Malejka - Wyśniony skarb. Podania, legendy i baśnie o Szczecinie

