KOŚCIÓŁEK NA SKARPIE
Bure, nabrzmiałe deszczem chmury wisiały nad miastem, a lodowaty wiatr znad Odry hulał po uliczkach Szczecina. Czas nie był przyjazny ludziom i kto tylko mógł siedział w izbie. A przecież powinno być cieplej, wszak wiosna wkrótce. Starzy prorokowali nieurodzajny rok, bo zboża ozime nie przykryte śniegiem pewnie obmarzły. Domy ciasno przylegały do siebie, jakby się wzajemnie ogrzać chciały. W jednym z nich mieszkał Florian Rembosz, kupiec znakomity i bogaty, który zapobiegliwością i sumiennością dorobił się nielichej fortuny. Nawet na zewnątrz widać było ten dostatek. Fasadę domu zdobiła glazurowana cegła z pięknymi maswerkami i wykuszami. Wygodnie się żyło Remboszowi, wśród ludzi i poważanie miał wielkie. A jednak z jego oblicza nie schodziła troska wielka i smętek.
Cóż gnębiło bogatego Rembosza? Córka jedynaczka tyle zmartwień mu przysparzała. Bidulka narzekała na płuca, a sprowadzeni z daleka medycy nic jej pomóc nie mogli. Mikstury różne dawali, ale wszystko na próżno. Maryjka słabowała i słabowała. Biedny Rembosz miejsca znaleźć sobie nie mógł, bo kochał swą jedynaczkę nad życie i nieba by jej przychylił. Zyta nie odstępowała córki na krok, pielęgnowała ją, jak tylko umiała najlepiej. Razu pewnego sprowadzono sławnego specjalistę od boleści ludzkich aż z Poznania i ten po zbadaniu dziewczęcia rzekł: <<Nic tu z niej w tym mieście nie będzie. Powietrze wiejskie potrzebne, zapach pól i lasów. Ozdrowieją wtedy płuca Maryjki. Ale nie zwlekajcie, panie Remboszu, jeśli córkę ratować chcecie. Zioła jej przepiszcie, niech sama zbiera je po miedzach, po łąkach. Niech żywi się prostą, wiejską strawą, a zobaczycie, ozdrowieje wam dziecko. Tylko wywieźcie ją rychło. Wiejskie powietrze cuda czyni, a Pan Bóg dopomoże!>>
Ucieszyli się rodzice, że jest jeszcze jakiś ratunek dla córki. Rembosz wnet zwrócił się do rajów miejskich z pewnym planem. Ci mu powiedzieli, że miasto ma jakieś grunty niedaleko grodu, darowane jeszcze przez księcia Barnima. Zakrzątnął się tedy Rembosz i niebawem zakupił spory szmat ziemi niedaleko miasta, przy wiosce Pomorzany, położonej na wysokiej skarpie, z widokiem na Odrę i odrzańskie łęgi. Kiedy przywiózł Maryjkę i żonę Zytę obie wpadły w zachwyt. Kupiec nie tracił czasu. Wnet pobudował dwór drewniany, wygodny i nim lato minęło, sprowadził rodzinę w ten uroczy zakątek. Interesy w mieście przekazał swojemu siostrzeńcowi, który już lat kilka u niego pracował. Sam przeniósł się do dworku nad Odrą.
Wreszcie wracała mu radość, bo Maryjka poczuła się lepiej. Jej lico zdobiły rumieńce i weselsza się stała. Nie minął rok i ozdrowiała zupełnie. Ojciec nie posiadał się ze szczęścia, gdy patrzył na swą jedynaczkę. Bohu dziękował za ten cud i chciał to jakoś wyrazić. A zaczęto właśnie budować kościółek w Pomorzanach, mały drewniany. Wtedy Rembosz pomyślał, że oto zdarza się okazja, by Panu dziękczynną ofiarę złożyć. Sprowadził tedy rzemieślników i mistrza znakomitego do pracy. Zamiast drewnianej budowli wybudowano przepiękny kościółek ceglany w gotyckim stylu, z pięknymi wykuszami i glazurowaną cegłą przy wejściu. Stanęła na wysokiej odrzańskiej skarpie mała śliczna świątynka. Codziennie na kolanach Rembosz Panu Bogu dziękowała za cudowne uleczenie Maryjki. A kościółek stoi do dziś, niszczony kilkakrotnie przez wojny w ciągu wieków i wciąż odbudowywany. Nadal zachwyca pięknem i świadczy o miłosierdziu Bożym.
Monika Wiśniewska
Legendy Pomorskie - Ocalić od zapomnienia

