GRANITOWY OKRUCH
Nareszcie wiosna zawitała na pomorską ziemię. Skowronki znów wysoko nad ziemią nuciły swe pienia, gołębie stroszyły piórka i wygrzewając się w ciepłym słoneczku gruchały wesoło. W sadach kwitły jabłonie, słychać było nieustanne brzęczenie pracowitych pszczół. Także i dla ludzi nadszedł pracowity czas po zimowej drętwocie. Skoro świt opuszczali swe chaty i spieszyli na pola. W ruch poszły redła i motyki. Ziemia czekała na siew i ziarno złote, by jesienią dać plony stokrotnie.W podszczecińskim Siadle na skraju Puszczy Wkrzańskiej też panował ruch od wczesnej pory. Chłopi zbierali się przy drewnianym dworzyszczu, co się na skraju wsi rozłożyło i stamtąd rozsyłał ich Sędzimir, władyka włości do prac rozmaitych. Jedni szli na pola, inni kierowali się do puszczy do wyrębu. Pastuszkowie zaś krowy na wygon pędzili, przy ujadaniu psów hasających wokół stada. Tak też zaczął się pracowity dzień na Bezrzeczu, małej wiosce, przytulonej do kniei. Ludzie tutaj, mimo wytężonej pańszczyźnianej pracy, pogodni byli i spokojni. Nierzadko śpiewkę jakąś usłyszeć można było lub pohukiwanie wesołe niosło się od boru. Sędzimir, książęcy woj, gospodarzem był sprawiedliwym i rzetelnym. Chłopów swoich nie gnębił pracą nad siły, dobre słowo dla każdego miał i często pomagał, gdy kogoś bieda sroga przygniotła. Lubili go ludzie i robotę wykonywali, by Sędzimir chwalbę miał ze swojej czeladzi.
Wszystko było by dobrze gdyby nie jedno zmartwienie, a właściwie marzenie: ludziskom zamarzyło się, by mieć swój kościółek, najmniejszy bodaj, ale własny. Sędzimir znał to marzenie, ale głowy nie miał do tej sprawy. Często w Szczecinie na książęcym dworze bywał, gdzie spełniał obowiązki przy księciu Barnimie, często też na inne dwory w książęcym orszaku podążał, czasu więc nie stało na nic więcej. Ale ludziska się uparli i koniecznie tę swoją wymarzoną świątyńkę chcieli mieć, no bo do Szczecina podążać za daleko, bez własnego kościółka nijak się obejść. Starszyzna wioski postanowiła więc; budujemy kościół! Gdy się o tym Sędzimir dowiedział, też pomysłowi przyklasnął i obiecał grosza nie poskąpić.
No i zaczęło się. Drwale wyruszyli do kniei, największe dęby ścinali, ciosali pnie, a kto mógł biegł do puszczy, by drewno do wsi ściągać. Każdy pomagał jak mógł. Wreszcie, po kilku latach starań, stanął kościółek maleńki, drewniany, pośrodku wsi. Sędzimir wspomagał budowę, nawet dzwon ufundował. Ludziska szczęśliwi byli ponad miarę: nareszcie mieli tę swoją świątyńkę własną. Ochoczo i głośno śpiewali co niedziela podczas Mszy św., radośnie podawali sobie ręce młodzi przed ołtarzem, by wspólnie przez życie iść, a wokół kościółka snem wiecznym odpoczywali staruszkowie. Dzieciątka zaś chrzczono przy ozdobnej, glinianej chrzcielnicy.
Znów życie toczyło się swoim torem. Aż razu pewnego książę, wracając z łowów, zajrzał do Sędzimirowego dworzyszcza. Zaimponowały księciu wieści o świątyni u upór chłopów. Wraz z orszakiem poszedł ją obejrzeć. I tu stało się nieszczęście: ktoś niechcąco potrącił chrzcielnicę glinianą; spadła na ziemię i rozbiła się na drobne skorupki. Ale książę Barnim zażegnał wielką rozpacz ludzi, mówiąc „Ufunduję wam nową chrzcielnicę, kamienną, granitową, co wieki przetrwa i nic jej nie ruszy!”. Tak się też stało. Pysznili się chłopi swoją piękną, granitową chrzcielnicą przez długie długie lata. Aż znów przyszła chwila zła: spłonęła drewniana świątynia, a granitowa chrzcielnica w żarze rozpadła się na kilka części. Na miejscu drewnianego kościółka stanęła okazała budowla z cegieł i kamienia. Zaginęły części starej, przez księcia darowanej chrzcielnicy. Zachował się jednak do dnia dzisiejszego okruch dawnej granitowej chrzcielnicy – mur przy wejściu na przykościelny cmentarz służy ludziom jako kropielnica.
Monika Wiśniewska
Legendy Pomorskie - Ocalić od zapomnienia

