
DAR WDZIĘCZNOŚCI
Wiosna tamtego roku przychodziła wolno, z ociąganiem wielkim. Za dnia słonko świeciło mocno, ale w nocy chwytały przymrozki, wciąż przypominając o zimie. Jeszcze w kwietniu posypało śniegiem, a tu i ówdzie grad szkody poczynił znaczne w oziminach i w sadach, gdzie już na drzewach nieśmiało pokazywały się listki. Wreszcie nadeszła przez wszystkich upragniona wiosna ciepła, hoża. Świat zazielenił się w ciągu kilku dni. Zakwitły bzy słodko pachnące, różnobarwne tulipany, a i bratki wdzięcznie zapachem wabiły pszczoły. Nierzadko zabuczał trzmiel opasły, zlizując z kwiatów smakowity pył. Drzewa przebrały się w swoje szaty, trawy na łąkach rosły szybko, jakby chciały nadrobić stracony czas.
W taki to dzień majowy wybrał się Piotr, bogaty gospodarz z Krzekowa, na przegląd swoich włości. Wstał raniutko, bo chciał na wszystko okiem rzucić i gdzie trzeba pousuwać zimowe zniszczenia. Jechał zadowolony, a powodów do radości miał sporo. Najbardziej jednak cieszyła go myśl, że niebawem znów ojcem zostanie. Powiększy się jego gromadka, ale dzieci głodu nie zaznają. Ożenił się wcześnie, ziemię od ojca przejął, jako że jedynym był synem. Oddał mu tedy ojciec wielkie zasobne gospodarstwo, a i talarów niemało przeszło w ręce młodego Piotra. Obiecał solennie ojcu, że nie roztrwoni pieniędzy, gospodarować będzie rozsądnie i zawsze rodziciela o zdanie zapyta. Stary Sebastian zadowolony był z tego i chętnie pouczał syna w różnych sprawach. Sam zajął wyżkę w obszernym domostwie i na wszystko miał baczenie. Piotrowi szczęściło się nadzwyczaj: żona hoża, zapobiegliwa i zaradna bardzo, udanych dzieci gromadka, chętnych do nauki, ale i do figli skora. Dobrze, bardzo dobrze powodziło się Piotrowi. Majątek powiększał się, a i talarów w skrzyni wciąż przybywało.
Ale we wsi zmartwień nie brakowało. Podczas wiosennej burzy piorun uderzył w stary, wiekowy kościół z narzutowych kamieni zbudowany. Zapadł się dach drewniany. Wiele trzeba będzie pracy i pieniędzy, by dom Boży do pierwotnego stanu doprowadzić. Tak rozmyślając Piotr nie spostrzegł, że ciemne chmury zakryły niebo i nadciągnęła burza. Lunął deszcz rzęsisty, ogniste błyskawice poprzedzały gromy uderzające w strwożoną ziemię. Bezradny w obliczu tej nawałnicy gospodarz kierował się w stronę domu, lecz przerażone konie co chwilę płoszyły się. Gdy piorun uderzył tuż, tuż, popędziły na oślep, nie bacząc na nic. Wóz przewrócił się, a Piotr zaplątany w lejce wlókł się po ziemi wraz z nim. Kiedy wreszcie zziajane zwierzęta stanęły w pobliżu wsi, ludzie znaleźli Piotra w opłakanym stanie. Zaniesiono go do domu. Okazało się, że ma złamaną nogę, wiele ran i wielki siniec na czole. Jęczał cicho i skarżył się na bóle. Sprowadzony ze Szczecina medyk stwierdził wewnętrzne obrażenia, zalecił spokój i nic więcej pomóc nie mógł.
Leżał tedy niebogi Piotr i leżał. Już minęło lato, już kartofle kopano i pola orano, a on wciąż chorzał. Cała rodzina modliła się gorąco o zdrowie gospodarza. On sam szeptał: „Panie, przywróć mi zdrowie, wszak zginie moja rodzina beze mnie. Pomóż mi, Panie w niedoli”. Wreszcie zlitował się Bóg i wysłuchał modłów żarliwych. Piotrowi słabość zaczęła przechodzić. Już niebawem wychodził troszeczkę na powietrze, a kiedy zbliżało się Boże Narodzenie, z największą wdzięcznością ofiarował Panu sufit w kościele. Nie pożałował grosza. Wykonano bardzo piękny strop, bogato malowany. Przetrwał w krzekowskim kościele do czasów dzisiejszych i przypomina o dobroci Boga.
Monika Wiśniewska
Legendy Pomorskie - Ocalić od zapomnienia
